sowie

Newsy, informacje z regionu Wałbrzycha i okolic z sierpnia 2010 r.

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
POLECAMY
Gmina temu winna?
2012-02-02 12:51


Nawet kilkunastu milionów złotych odszkodowania może zażądać od władz Wałbrzycha i policji właściciel działki, zniszczonej przez kopaczy z biedaszybów. Po wieloletnim procesie sąd orzekł, że policja i służby porządkowe nie dość skutecznie ochroniły własność Edwarda Janusza przed działalnością nielegalnych górników. Prawnicy z Urzędu Miasta uznali wyrok za kuriozalny. 14 hektarów gruntu, stanowiącego własność Janusza, to nieużytki, zawierające wszakże bezcenny skarb: węgiel położony niemal pod samą powierzchnią. Teren stanowił zatem łakomy kąsek w mieście, gdzie po zamknięciu kopalń dwadzieścia tysięcy osób poszło na bruk. Bezrobotni rzucili się na to, co mieli w zasięgu ręki, na czym trochę się znali, i co łatwo dało się spieniężyć: na węgiel. Kopanie w biedaszybach jest jednak zabójcze dla terenu, na którym się ten proceder uprawia. I tak się stało również w przypadku działki Edwarda Janusza. Długo nie trwało, a działka zaczęła przypominać krajobraz z księżyca. Bezradny właściciel alarmował jak nie Straż Miejską, to policję, z marnym jednakże skutkiem. Oliwy do ognia, zdaniem Janusza, dolało słynne stwierdzenie ówczesnego prezydenta miasta, Stanisława Kuźniara, podczas demonstracji kopaczy pod ratuszem. Powiedział on wówczas, co powierdzają liczni dziennikarze, “idźcie do pracy”. Natomiast podczas wcześniejszych rozmów sugerował, że biedaszyby uda się zalegalizować. - To wszystko sprawiło, że moja własność została zdewastowana, a ja nie otrzymałem żadnej pomocy ze strony służb porządkowych – podkreśla Janusz. Maria Majewska z biura prawnego w Urzędzie Miasta bez wahania złożyła apelację od wyroku. - Gmina nie ponosi w tym wypadku żadnej odpowiedzialności.


 Nie może przecież chronić czegoś, czego nie chroni sam właściciel. Teren nigdy nie był ogrodzony. To co gmina miała w tej sprawie do zrobienia, to zrobiła. I wykazała to przed sądem. Jestem pewna, że w drugiej instancji ten wyrok się nie ostanie – podkreśla prawniczka. Edward Janusz natomiast wylicza różnice w cenach między rokiem, kiedy złożył pozew, a sytuacją obecną, i jest przekonany, że odszkodowanie powinno wynieść co najmniej trzy razy tyle, ile domagał się na początku procesu – pięciu milionów złotych.
źródło: 30minut



Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: